(zdjęcie znalezione w internecie)
sobota, 28 grudnia 2013
niedziela, 22 grudnia 2013
Na koniec roku
"Szczęśliwi marzyciele, idealiści, ludzie wrażliwi.
Błogosławieni
naiwni i wielcy ludzie, którzy nie stracili chęci ,by w swej duszy czuć
się dziećmi. Błogosławione serca nieustraszone.
Nauka ma swe granice, wyobraźnia obejmuje świat.
Nauka ma swe granice, wyobraźnia obejmuje świat.
Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy."
(Albert Einstein)
sobota, 21 grudnia 2013
sobota, 14 grudnia 2013
Yoani Sánchez
Kobieta, która przypomina mi inną odważną Kobietę - Orianę Fallaci.
http://www.desdecuba.com/generationy/
Na Kubie nie wolno mieć w domu
internetu. Yoani Sánchez wymyka się śledzącym ją tajniakom, myli tropy,
aby w ukryciu dokonać wpisu na swoim blogu w jakimś hotelu czy kafejce
internetowej, gdzie za dostęp do sieci płaci się niewyobrażalne sumy.
Ale Generación Y to coś więcej niż blog tłumaczony on-line na
siedemnaście języków. To głos tych, których wolność ogranicza się na
każdym kroku. „Generación Y jest najbardziej ryzykowną rzeczą, jaką
zrobiłam w ciągu trzydziestu dwóch lat swojego życia, do tego stopnia,
że kiedy zaczęłam pisać ten blog, trzęsły mi się kolana” – notuje Yoani
Sánchez.
„Cuba
libre” to książka pełna pasji polemicznej, czarnego humoru i
inteligentnego sarkazmu. Sánchez jest kronikarką kubańskiej codzienności
obdarzoną ogromną spostrzegawczością i umiejętnością błyskotliwego
puentowania absurdów. Jej odwaga cywilna i nieustępliwość godne są
najwyższego podziwu. Charyzma Yoani przyciąga tysiące internautów,
ciekawych tej z pozoru zwykłej matki i żony, która rzuciła wyzwanie
dyktaturze braci Castro i wróciła z emigracji w Szwajcarii, aby cierpieć
głód i dzień w dzień wspinać się na czternaste piętro swojego mrówkowca
(winda, produkt przyjaźni kubańsko-radzieckiej, od lat nie działa).
Yoani
dzięki uporowi, pomysłowości, a także niezaprzeczalnemu talentowi
publicystycznemu czytana jest dzisiaj wszędzie, a o jej znaczeniu na
Kubie może świadczyć fakt, że Fidel Castro zaliczył panią Sánchez do
swoich osobistych wrogów.
piątek, 22 listopada 2013
wtorek, 22 października 2013
Hipokryzja
Przeczytałam dzisiaj w jakiejś gazecie informację, że zaczynają się protesty przeciwko prawu, które zabrania w Polsce rytualnego uboju zwierząt. Unia Europejska wymaga, aby w każdym kraju ubój rytualny był możliwy. I jeśli Polska się do tego nie dostosuje, to może nawet zostanie na nią nałożona kara.
Szczerze mówiąc nie rozumiem, jak można dopuścić legalnie do takiego okrucieństwa wobec zwierząt. Co to za jakaś wierutna bzdura?!? Co się dzieje w głowach ludzi, którzy w ogóle dyskutują na takie tematy?! Gdzie tutaj zwykła ludzka logika? Bo o ludzkim sercu nawet już nie wspominam.
Z jednej strony walka o ochronę wymierających gatunków, walka o prawa zwierząt, walka o ratowanie zwierząt, a z drugiej prawo, które dopuszcza do ich mordowania???
Tego już w żaden sposób pojąć nie mogę.
poniedziałek, 21 października 2013
To tylko rzeczy...
(Cytaty z książki: "Kąpiąc lwa" Jonathana Carrolla)
czwartek, 3 października 2013
Bogini Dana
Opowieść o Danie – Rzece.
W dawnych czasach, kiedy ludy
słowiańskie wędrowały jeszcze po całej Europie i nie było podziału na państwa,
w głębokiej puszczy żyło plemię, które czciło boginię Danę.
Bogini jasna była jak wiosenny
poranek, o włosach płowych, falami spływających aż do ziemi. Kiedy przechodziła
ścieżką, miejsce to żyzne się stawało i nawilżona ziemia natychmiast rodziła
bujną roślinność.
Dana opiekowała się swoimi
wyznawcami, którzy postawili jej piękny chram w zaciszu leśnych brzóz.
I stało się tak, że w wiosce tej
urodziła się śliczna błękitnooka dziewczynka, o włosach jak len, którą matka,
dumna z urodzenia takiej urody dziecka, nazwała imieniem bogini. A nikt dotąd
nie ośmielił się tego zrobić. Imiona bogów zakazane były bowiem dla ludzi w
tych najdawniejszych czasach. Zbyt zazdrośni byli o nie bogowie, gdyż imiona
ich, jak wierzyli nadawały im mocy i boskości, niedosięgłej żadnemu
człowiekowi.
Jednak matka pięknego dziecka po
kryjomu nawet przed mężem nadała dziewczynce imię Dana, a przed wszystkimi
Dimką ją wołała. Wiadomo jednak, że przed bogami nic się nie ukryje. Dziewczynka
rosła i piękniała z każdym rokiem.
Pewnego dnia, gdy była już na
tyle duża, że sama do chramu w brzozowym zagajniku chodziła ofiary zanosić,
spotkała tam, przy jednym z drzew stojącą jasną panią, o nieziemskiej urodzie,
oczach, jak dwa jeziora, cerze niczym płatek kwiatu i włosach jak fale
strumienia.
Piękna Pani spojrzała na
dziewczynkę i rzekła głosem, niczym szemrzący potok mknący po kamieniach:
–
Witaj Dano, moja imienniczko – ton kobiety był władczy, chociaż ledwie
uchwytny w wietrze szeleszczącym liśćmi.
Dziewczynka bardzo się zdziwiła,
ponieważ każdy wołał na nią Dimka i nie wiedziała, że jej prawdziwe imię to
Dana.
– Nareszcie się spotkałyśmy –
mówiła dalej dziwna Pani. – Tylko ja i ty. Oko w oko. Wiedz zatem, że spotkałaś
właśnie swoje przeznaczenie. Nie jestem ludziom nieprzychylna, wręcz
przeciwnie, jednak są pewne granice tolerancji. Matka twoja, twierdząc, że
dorównujesz mi urodą nadała Ci moje imię. Nietykalne do tej pory i święte.
Imię, którego żadna śmiertelniczka nie jest godna nosić. Ponieważ twoja matka
okazała się tak dumna, poniesiesz za to karę. Od dnia dzisiejszego z każdym
rokiem będziesz coraz brzydsza, tak, że nikt już nigdy nie ośmieli się porównać
twojej urody do mojej. Ba, nawet o tym nie pomyśli, patrząc na twoje nieładne
liczko. Przekaż matce, żeby następnym razem bardziej zważała na słowa i czyny. A
teraz idź. Nie potrzebuję twoich darów. I nigdy więcej nie pokazuj się w moim
chramie.
I piękna Pani rozmyła się gdzieś
wśród pni brzóz, jak leśna mgła.
Dimka przestraszyła się i biegiem
podążyła do domu. Zastała matkę przy sprzątaniu obory i natychmiast
opowiedziała jej, co spotkało ją w lesie. Kobieta zbladła i padłszy na kolana
przytuliła mocno córkę do siebie i zalała się łzami.
– Dziecko moje – załkała. – Co ja
narobiłam! Co narobiłam! Sprowadziłam na ciebie przekleństwo. Bogini Dana nie
przyjęła twojej ofiary, to naprawdę zły znak dla nas.
Niestety na nic były łzy i łkania
zrozpaczonej matki. Przekleństwo zostało rzucone i nic już nie było można na to
poradzić.
Dimka rzeczywiście z każdym
rokiem stawała się coraz brzydsza. Początkowo nikt tego nie zauważał, ale kiedy
osiągnęła wiek, w którym pannie za mąż iść wypada i każdy zaczął się bliżej
przyglądać młodej dziewczynie, okazało się, że jej wygląd tylko odstręcza
ludzi, a nikogo nie przyciąga. I chociaż dobre z niej było dziewczę, obrotne i
pracowite, żaden konkurent nigdy nie zapukał do ich chaty.
–
Cóżeś narobiła kobieto! – pieklił się ojciec Dimki na żonę, kiedy ta
wyznała mu swój postępek. – Co my teraz zrobimy? Idź i błagaj Panią Danę o
wybaczenie! – i wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.
Takie to były bowiem czasy, że
córkę musiał gospodarz z domu wydać za mąż. Dziewka bez męża uważana była
bowiem za ułomną, a czasami nawet czarownicę, przez co cięgi spadały na całą
jej rodzinę i nierzadko cała wioska odwracała się od takich, jak od trądem
porażonych.
Poszła tedy gospodyni Panią Danę
błagać o litość. Trzy dni i trzy noce w chramie klęczała i prośby wznosiła ku
koronom brzóz, które w odpowiedzi tylko obojętnie szumiały.
Mijały lata. Dimka była już tak
brzydka, że nawet własnym rodzicom zdawała się wstrętną i odwracali oczy, kiedy
była w pobliżu. Ludzie uciekali, widząc ją z daleka, ponieważ nie mogli już
patrzeć na jej brzydotę. Rodzice często wysyłali ją do pracy poza domem, żeby
tylko nie musieć znosić jej wyglądu.
Och, teraz nikomu nawet przez
myśl nie przyszłoby już porównywać jej do pięknej Bogini Dany. Nawet rodzona
matka zapłonęła wstydem, że takie imię nadała córce, która wyrosła na takie
brzydactwo.
I oto nadszedł dzień, kiedy Dimka
nie mogła znieść już swej niedoli. I sama postanowiła udać się do chramu
Bogini, chociaż ta zabroniła jej tego wiele lat temu. Jednak po tylu
upokorzeniach, które zniosła dziewczyna, żaden zakaz nie był jej już straszny.
O świcie wybrała się do lasu i
kiedy dotarła do chramu zawołała:
– Bogini Dano, wysłuchaj mnie
proszę! Nie śmiem błagać o urodę, ale zlituj się i zdejmij ze mnie czar tak wielkiej
brzydoty. Spraw, żebym stała się normalną dziewczyną, a nie wybrykiem natury,
brzydactwem, na widok którego wszyscy uciekają, gdyż nie mogą otrząsnąć się ze
wstrętu, kiedy na mnie patrzą. Proszę! Nie chcę twojego imienia, nigdy go nie
chciałam. Nie wiedziałam nawet, że matka tak mnie nazwała. Nigdy nie pragnęłam
być piękniejsza od Ciebie. Chcę być tylko sobą.
Na to wołanie pośród brzóz
pojawiła się jasna Pani. Wolnym krokiem podeszła do klęczącej dziewczyny i
rzekła:
– Wstań dziecko. Nie mogę zdjąć z
ciebie czaru, gdyż wtedy staniesz się piękna jak poranek i znowu wszyscy
przyrównywać będą twoją urodę do mojej. A tego nie zniosę. Wiedz bowiem, że
bogowie bardzo są zazdrośni o swoje przymioty i kiedy ręka ludzka na nie się
porywa, litości nie znają. Nie martw się jednak. Żal mi ciebie okrutnie, kiedy
tak patrzę, na dzieło swojej klątwy. Zaiste nie zasłużyłaś aż na takie
cierpienie. W gniewie rzuciłam widać zbyt silny czar. Spróbuję ci pomóc, ale to
ty musisz zdecydować o swoim losie i wyrazić zgodę na moją propozycję.
Dimka podniosła oczy i spojrzała
w jasnobłękitne jeziora Bogini.
– Posłuchaj – rzekła ta. – W
rzeczywistości piękną jesteś istotą, jednak, jak już powiedziałam, nie może
człowiek dorównać bogom, ani w rozumie, ani w urodzie, ani w mocy. Jesteśmy
zazdrosnymi istotami, choć nie każdy się do tego przyznaje. Taki Perun, na przykład…
ech… nieważne.
Wróćmy do ciebie. Mogę zatem
ulżyć twemu cierpieniu…
– Zrób to, Pani! – wykrzyknęła
Dimka, zrywając się na nogi. – Zrób, błagam za każdą cenę się zgodzę!
– Poczekaj – uspokoiła ją Bogini.
– Nie wiesz jeszcze, co chcę ci zaproponować, a uprzedzam, że decyzja nie
będzie łatwa – Dana popatrzyła na biedne, zaiste bardzo brzydkie, ludzkie
stworzenie, stojące teraz przed nią, jakby zebrały się w nim wszystkie
nieszczęścia świata. – Dziecko drogie, mogę zmienić cię w cudowną rzekę. Będziesz
mknęła po wieki przez te lasy, będziesz dawała wodę mieszkańcom rodzinnej
wioski i każdy będzie ci błogosławił, bo żadna susza nigdy nie wyssa twojego
koryta do cna. Brzegi twoje porosną najwonniejsze rośliny i dające zdrowie
zioła. Twoje życiodajne nurty będą przez ludzi błogosławione przez wieki i to
powinno ci wynagrodzić lata cierpień i poniżenia jakie zaznałaś od innych.
Ponadto będziesz mogła nosić moje imię. Będziesz bowiem uświęconą przeze mnie
rzeką i w ten sposób wynagrodzę ci z nawiązka skutki przekleństwa. Co ty na to?
Zasmuciła się Dimka na słowa
Bogini.
–
Jak to? Nigdy nie zobaczę już ukochanych miejsc i lasu?
– Ależ zobaczysz. A nawet więcej
niż się spodziewasz.
– Ale nigdy nie pobiegam po
ukochanych kniejach?
– Ależ pobiegasz. Będziesz mknęła
przez puszczę, nawet w miejsca, do których jako człowiek nigdy byś nie dotarła.
– Ale nigdy nie porozmawiam już z
rodzicami, krewnymi i sąsiadami!
– Ale będziesz im mogła szemrać
najpiękniejsze słowa. A oni z radością będą cię słuchali i nikt już nigdy nie
ucieknie od ciebie, a wręcz będą garnęli się by być jak najbliżej twoich
chłodnych nurtów.
Dwie wielkie łzy pociekły Dimce
po policzkach, kiedy zrozumiała, że nie ma innego wyjścia. Może zostać
człowiekiem, wiejskim potworem, od którego każdy będzie stronił i wreszcie na
dobre odwróci się od niej nawet własna rodzina, a ona zemrze gdzieś w ukryciu u
kresu swoich dni. Może też wybrać inny los – stać się rzeką. Rzeką Bogini Dany
i na wieki zamieszkać w tych lasach i przynosić ludziom radość i ukojenie.
Wybór wydawał się prosty… ale jednak, ale jednak…
Dimka wyprostowała się i otarła
łzy z policzków. Spojrzała odważnie w oczy Bogini. W dwa wielkie, jasnobłękitne
jeziora i ta, już bez zbędnych słów zrozumiała decyzję dziewczyny.
Następnego dnia wioskę w głębi
puszczy obudził krzyk dziecka, które wybiegło pasać gęsi na poranna rosę.
– Woda, woda! Rzeka! – krzyczał
malec.
Wszyscy wybiegli przed chaty,
żeby zobaczyć, co też on wygaduje. I zobaczyli cud. Oto przez wioskę
przepływała niewielka rzeczka o błękitnych wodach, w której odbijały się
promienie wschodzącego słońca, skacząc połyskliwie z fali na falę. Ludzie
zebrali się nad jej brzegiem i pobiegli wzdłuż koryta, żeby znaleźć jej źródło.
Tak dobiegli do brzozowego gaju, gdzie stał chram Bogini Dany i zobaczyli źródło
bijące spod kamienia przy ołtarzu. Zjawisko uznano za cud i dar Bogini, a rzekę
nazwano na jej cześć Daną.
I tylko jedna rodzina w wiosce
nie cieszyła się tak jak inne. I tylko jedna rodzina znała prawdę o rzece.
Dimka nigdy nie wróciła do domu, a matka jej i ojciec wyraźnie w szemraniu
rzeki słyszeli, jak nawołuje skądś ich dziecko – Matko, ojcze, jestem Dimka-Dana-Rzeka, z łaski Bogini, która od podłego
losu mnie uchroniła…
piątek, 27 września 2013
Parafraza pierwsza
Wilk Nadrzewny
W żelaznych trzewikach przewędrowałam eony świata. Przebyłam oceany czasu. I wieki epoki wspomnień.
Moje
stopy piekły od ran i bolały niczym przebijane ostrzem przy każdym kroku.
Wcale
nie chciałam Cię odnaleźć.
Raczej
uciekałam od Ciebie.
A
jednak dotarłam do niechcianego celu.
A
jednak znalazłam Szklaną Górę z opowieści starców.
A
jednak…
Wcale
nie chciałam walczyć z Panią zamku. Wcale nie chciałam.
A
jednak najęłam się na służbę, żeby dotrzeć do Twojej komnaty. Tej, w której
spałeś snem głębokim od zmierzchu do pierwszej jutrzenki. A jednak biegłam co wieczór po pięciu
tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu schodach, żeby móc Ci powiedzieć, że tu
jestem, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie słyszysz, otumaniony zielem
Czarownicy. A jednak czekałam przy Twoim łożu, bo może chociaż raz nie wypiłeś
naparu przed snem.
A
jednak…
Właściwie
nawet nie chciałam, żebyś mnie zobaczył, nie chciałam, żebyś się dowiedział, że
tu jestem i pracuję dzień w dzień w kuchni, że dźwigam wodę ze studni i kamienie
z ogródka. Właściwie nie chciałam Cię ratować.
A
jednak wysłałam do Ciebie mrówkę. A jednak wysłałam do Ciebie pszczołę. A
jednak wysłałam do ciebie gołębicę, żeby wytrąciła ci puchar z ręki, kiedy już
brzeg jego zbliżał się do Twoich ust.
A
jednak…
Wieczorem
wspięłam się na pięć tysięcy siedemset trzydzieści sześć schodów, chociaż nie
chciałam i z drżeniem serca weszłam do Twojej komnaty.
Spojrzałam
na łoże. Puste. Spojrzałam na puchar. Przewrócony. Spojrzałam na wywar. Wylany.
Spojrzałam na pościel. Nietknięta.
Spojrzałam
na okno. Stałeś i patrzyłeś w dal przez szklane okrągłe płaszczyzny-plastry z
jasnożółtego i białego szkła. Była pełnia. To ma znaczenie. Tak mówią.
Nie
drgnąłeś nawet kiedy…
Odwróciłeś
się i spojrzałeś mi prosto w oczy.
Nawet
nie wiem, czy mnie poznałeś.
Patrzyliśmy
na siebie w milczeniu.
Nie
chciałam Cię stąd zabierać.
A
jednak złapałam twoją rękę i pociągnęłam w kierunku drzwi.
A
jednak zbiegłam z tobą po pięciu tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu
schodach, ciągnąc cię za sobą jak szmaciana lalkę. Byłeś nieobecny, ale
pozwalałeś się prowadzić, jak opętany księżycem.
A
jednak wyprowadziłam cię za mury, skradając się w cieniu.
A
jednak…
Pobiegliśmy.
A raczej ja pobiegłam, bo ty ciągle byłeś nie sobą.
Zdążyliśmy
tylko dobiec do lasu, kiedy Pani zamku odkryła naszą ucieczkę.
Nie
pomagałeś mi w żaden sposób.
Musiałam
się martwić o siebie i o ciebie, chociaż wcale tego nie chciałam.
Nie
chciałam ukraść jej z zamku tego, którego miała w swej mocy.
Nie
chciałam ciągnąć cię przez las w niewiadomą przyszłość.
Nie
chciałam uciekać.
Nie
chciałam być goniona.
A
jednak biegłam przed siebie.
I
rzuciłam zwierciadełko, które zmieniło się w jezioro i zatrzymało Wiedźmę na
czas pewien.
I
rzuciłam grzebień, który zmienił się w las gęsty i zatrzymał Czarownicę na parę
mil.
I
rzuciłam za siebie klucz od studni, który zmienił się w przepaść i zatrzymał
Wróżbicę na kilka chwil.
A potem
już nic mi nie zostało.
Tylko
własne siły.
Ale i
ich zabrakło.
I
myślałam tylko, szybciej niż wiatr, dlaczego właściwie biegnę przed siebie,
skoro nie chcę uciekać, nie chcę cię ratować, nie widzę sensu. A jednak tylko
to już mi pozostało.
Tylko
biec.
Ciągle
przed siebie.
Nie
znając celu.
I nie
poznałam go nawet wtedy, kiedy Wilk Nadrzewny rzucił się na nas.
Nie
znałam sposobu obrony.
Nie
umiałam uchronić nas przed nim.
A
jednak ty ocalałeś.
Bo
zwierzę rzuciło się na mnie, wbrew temu co sądziłam przedtem, nie na nas.
Ty
padłeś obok, nadal pozostając zaklętym.
Nie
ruszyłeś się nawet, kiedy wielka łapa pazurami rozorała mi ramię.
Nie
wydałeś z siebie żadnego dźwięku, kiedy krzyczałam z bólu i rozpaczy, że
wszystko na nic.
Patrzyłeś
przed siebie i kiedy spojrzenie twoich niewidzących oczu skrzyżowało się z
moim, zrozumiałam, że na nic zdało się wytrącenie pucharu. Zrozumiałam, że nie
widziałeś mnie, kiedy przyszłam, nie widzisz i teraz. Zrozumiałam, że czar jest
w tobie. I nie da się go ominąć.
Nie
tak.
Ostatnią
rzeczą jaką zobaczyłam były moje poranione stopy w żelaznych trzewiczkach.
I twoje
oczy, patrzące pustymi zwierciadłami przed siebie.
Nie na
mnie.
Nie na
świat.
Nie
patrzące.
czwartek, 26 września 2013
Żmija
Opowieść o leśnej
żmii.
Biała Żmija (Wielka/Welańska Żmija) – Królowa Żmij
A. Sacharow
(źródło - http://bialczynski.wordpress.com/)
W małej wiosce na brzegu lasu żył
był gospodarz, który miał gromadkę dzieci, żonę i rodziców na utrzymaniu.
Mieszkali sobie zgodnie, żyjąc z tego, co dawała im sama natura, co sami
hodowali w ogródku i zagrodzie, albo co zebrali w lesie.
Każdego ranka córki gospodarza
wybierały się do lasu z koszyczkami. Najstarsza zbierała owoce drzew,
średnia szukała grzybów i ziół, a najmłodsza jagódek w poszyciu leśnym. Synowie
zaś szukali miodu dzikich pszczół w najgłębszych ostępach.
Pewnego dnia zdarzyło się jednak,
że córki wróciły do domu z pustymi rękoma, a syn nie wrócił wcale z wyprawy w
głąb lasu.
- Cóż to się stało? – zapytał
gospodarz, widząc blade twarzyczki córek i puste kobiałki. – Gdzie wasz brat?
Gdzie wasze zbiory?
– Nie ma zbiorów, papo – pisnęła
najmłodsza i schowała się za spódnicę starszej siostry.
– Nie ma brata, papo – mruknęła
średnia siostra i schowała się za najstarszą.
– Czy ktoś może mi wytłumaczyć o
co tutaj chodzi?! – rozgniewał się ojciec i spojrzał na najstarszą córkę.
– Nie gniewaj się, ojcze –
powiedziała dziewczyna spuszczając oczy. – Nie ma tu naszej winy. A było to
tak. Poszłyśmy rankiem, jak zwykle, ścieżką w głąb lasu, w kierunku znanej nam
polany, gdzie najwięcej dzikich jabłek rośnie. Idziemy i rozglądamy się jak
zawsze. Nasz brat idzie z nami, gdyż dopiero przy polanie zbaczał zwykle w inną
drogę. Już w drodze zaniepokoiłyśmy się trochę, ponieważ nigdzie nie było widać
świeżych ziół, wszędzie tylko uschnięte badyle; nigdzie nie było też jagódek,
tylko pomarszczone, wyschnięte owocki. Wokół było cicho, jak makiem zasiał,
nawet ptaki nie śpiewały. Brat nasz zaczął pogwizdywać, żeby dodać nam odwagi,
bo mrocznie się zrobiło w lesie i jakoś tak straszno. Jednak i melodia jego
ginęła gdzieś w gałęziach.
Gdy dotarliśmy do polany okazało
się, że jabłonie stoją wyschnięte i ani jednego jabłka na nich nie ma. Wszędzie
głucha cisza. Brat nasz mówi na to – poczekajcie tutaj siostry, pójdę zobaczyć,
co z naszymi pszczołami, bo obawiam się, że i miodu dzisiaj nie zdobędziemy. Na
to siostra nasza najmłodsza uderzyła w płacz i dalej wołać do brata – Nie idź,
bracie kochany, nie idź! Nic dobrego nie może cię czekać w leśnej kniei.
I ja tak pomyślałam ojcze, ale
znasz swojego syna i wiesz, że jak coś sobie postanowi, to spełnić musi.
Poszedł więc ścieżką i niebawem zniknął nam z oczu.
Usiadłyśmy na zwalonym pniu
leszczyny i czekamy. Ale brat nie wraca. Czekamy dalej. Ale brat nie wraca.
Czekamy jeszcze, a tu słońce już coraz wyżej i powoli zaczyna opadać ku nocnej
swojej kryjówce. Wreszcie pomyślałam, że czas nam do domu, bo gdy zmrok
zapadnie, możemy nie odnaleźć drogi. Zwłaszcza, że czułam, że coś niedobrego w
naszym lesie się dzieje.
Już wstałam, już siostry
podniosły się z pnia, kiedy nagle z pęknięcia w korze wysunęła się wielka
żmija. Patrzymy na nią zlęknione – zielono-brązowa jak omszały pniak,
połyskiwał w popołudniowym słońcu złocistym wzorem, który na głowie jej
trójkątnej w koronę się układał. I tak żem pomyślała od razu, że to musi być
królowa żmij.
Patrzy na nas i syczy, podnosi
cielsko i wysuwa jęzor rozdwojony. W przerażeniu pomknęłyśmy przed siebie, ale
cały czas słyszymy groźny syk.
Sama nie wiem, jak udało nam się
uciec, ojcze.
– Głupie dziewczęta – mówi na to
gospodarz. – Należało Pani Żmiji się pokłonić i dopiero wtedy w pokoju odejść.
Idźcie teraz do babki waszej i pytajcie o radę, cobyście na nas jakiegoś
nieszczęścia nie ściągnęły swoim niegrzecznym zachowaniem wobec wężowej Pani.
– A co z bratem naszym, ojcze –
nieśmiało zapytała średnia córka, wyglądając zza ramienia siostry.
– Bratem waszym nie frasuj się
teraz. Opowiedzcie babce wszystko, co tu rzekłyście. Ona nam poradzi. Ale
dokładnie zróbcie potem to, co powie.
I dziewczęta poszły do babki, co
koszyk plotła z łyka, żeby o radę prosić.
Babka wysłuchała opowieści i
zamyśliła się głęboko.
Długo siedziały siostry wpatrzone
w pomarszczoną twarz babki, zanim ta odezwała się w końcu.
– Wnuczki moje – odezwała się w
końcu stara kobieta. – Po tym wszystkim, co mi tu rzekłyście, pewna jestem, że
lasy nasze nawiedziła Leśna Żmija. Królowa wszelkiego stworzenia, co pełza po
lasach i kniejach. Coś musiało się wydarzyć, co Matce Żmii bardzo się nie
spodobało i o gniew ją przyprawiło, skoro dostępu do wszelkich skarbów lasu nam
zabroniła. Wyschły zioła, zgniły jagody, uschły jabłonie, a i pszczoły
pewnikiem się wyniosły.
– Co zatem robić babko?! –
wykrzyknęła najmłodsza siostra. – I co z bratem naszym?
– Moja kochana, brata waszego,
skoro nie wrócił do was, Pani Żmija upatrzyła sobie zapewne na męża i tak łatwo
go nie wypuści, chyba, że uda nam się ja przebłagać. Musicie wiedzieć bowiem,
że jest to możliwe, ale wielkiej tu trzeba odwagi i sprytu. A i uważać trzeba
wielce, coby się Żmijowej Królowej bardziej jeszcze nie narazić. Weźcie zatem
te trzy zioła, które przygotowałam, zaplećcie z nich wianki i na włosy
załóżcie. To was chronić będzie przed klątwami i pozwoli do domu wrócić, gdyby
jednak sił wam nie starczyło, żeby ze żmiją się zmierzyć.
Następnie wróćcie do lasu, w
miejsce, gdzie widziałyście żmiję i poczekajcie, a na pewno znowu się przed
wami pokaże. Wtedy zapytajcie, czymże ją uraziliśmy i przeproście grzecznie za
wszelkie niegodziwości, jakie z naszej strony las mógł zaznać.
Tak, jak poradziła babka, tak
zrobiły trzy siostry. Zaplotły wianki i wróciły na polanę.
Usiadły na pniu leszczyny
pokrytej jemiołą i czekają.
I oto słońce już chyli się ku zachodowi,
kiedy słyszą nagle szmer wśród wysokich traw i wypełza przed nimi wielka
zielono-brązowa żmija ze złotą koroną na głowie. Patrzy na nie świecącymi
oczami i syczy.
Siostry przelękły się wielce, ale
zgodnie z radą babki, żmii się kłaniają i spuszczają oczy. Przepraszają za
wszelkie niegodziwości, które nieświadomie wyrządzić mogły, a na koniec pytają
o brata i ze łzami błagają Żmijową Królową, żeby wrócić mu z nimi do domu
pozwoliła.
Po tych przemowach dziewczęta
opadły na kolana i opuściły głowy. Na jasnych włosach wonne wianki, z oczu
kapią słone łzy i ziemię zraszają, tak smutno zrobiło się siostrom od lęku i
żalu, że może naprawdę skrzywdziły las.
I nagle słyszą, jak żmija
przemawia do nich syczącym, a jednak ludzkim głosem:
– Widzdzdzę, że ktośśś dał wammm
ochronę i dobrą radę. Słyszszszę, że żżżal waszszsz szszszczery, chociażżż winy
ssswojej nie rozzzumiecie. Powiemmm wammm więc, cóżeśśście uczynili, ludzdzdzie
i jak krzrzrzywdę naprawić.
I żmija powiedziała, jak to las
poskarżył się, że ludzie zabierają mu tyle leśnych bogactw, że nie starcza dla
zwierząt i ptaków. Że zabierają więcej niż sami potrzebują, a potem wyrzucają
to, z czego nie skorzystają. I jak przybyła, żeby dać ludziom nauczkę i zabrać
im wszystkie skarby lasu, skoro nie potrafili rozsądnie z nich korzystać. Na
koniec powiedziała też siostrom, że brat ich uwięziony w dziupli dzikich
pszczół, siedzi na drzewie niedaleko polany.
Na koniec rzekła siostrom Królowa
Żmijowa, widząc jak coraz większymi zalewają się łzami:
– Nie płaczczczcie. Widzdzdzę
przecieżżż, żżże nieśśświadoma waszszsza wina była. Uwolnię waszszszego brata i
oddam wammm skarby lasssu, ale zawrzemy układ.
Od tego dnia, zanim wejdziecie do
lasu, pokłonicie się mi i poprosicie o zgodę. A kiedy będziecie chcieli narąbać
drewna na opał, pocałujcie najpierw drzewo i przeprosicie za zadane rany i
podziękujecie, że pomaga wam przetrwać. Przekażcie ten nakaz swoim sąsiadom i
rodzinom, swoim dzieciom, wnukom i prawnukom, niechaj pamiętają, że póki będą
posłuszni naszej umowie, póty las będzie im przyjazny i ja będę łaskawa.
Krzywdy wam zrobić nie damy. Jednak jeśli kiedykolwiek, ktoś naruszy nakaz
odbiorę wam wszystkie dobra, jakie z lasu czerpiecie. I przyjdzie wam zamarznąć
na pierwszym lepszym mrozie i z głodu zemrzeć, gdy plony będą słabe, a
zwierzęta zdechną w zagrodach.
Brat wasz wróci do domu, ale jego
ręka na zawsze zmieni się w drewno. Będzie wam to przypominało o naszej umowie.
I żmija odpełzła w gęstą trawę.
Siostry biegiem wróciły do domu,
bo zmrok już zapadał. Opowiedziały wszystko babce i ojcu. A ci opowiedzieli
sąsiadom. Początkowo nikt nie chciał im wierzyć, ale kiedy następnego dnia syn
gospodarza wrócił do domu z drewnianą ręką, wszyscy przelękli się nie na żarty
i obiecali umowy dotrzymać.
Opowieść sióstr rozniosła się po
wsiach Słowiańszczyzny i odtąd ludy słowiańskie przed wejściem do lasu proszę
Królową Żmiję o pozwolenie i nikt bez słów podziękowania do lasu chodzić się
nie ośmiela.
wtorek, 24 września 2013
Damroka
Gustav Klimt
Legenda o trzech królestwach
Za trzydziewiątą górą i
trzydziewiątą rzeką było sobie królestwo ludzi, które nazywano Jawią.
W Jawii panowała królowa –
wojownicza Damroka – pani losu i groźnego fatum. Walczyła dzielnie na licznych
wyprawach, mieczem wykutym przez najlepszych kowali jej świata.
Wrogowie padali jak muchy pod
uderzeniami potężnego ostrza, kiedy Damroka w płaszczu utkanym z pięciu wichrów
wzniecała pożary błyskawicami ognia.
Za trzydziewiątą doliną i
trzydziewiątym lasem było sobie królestwo bogów, które nazywano Prawią.
Powiadają w wioskach, że w
najgłębszej głuszy starych puszcz tej krainy rośnie Cud-Drzewo. W jego
gałęziach gnieździ się siedem ptaków, a u jego pnia rośnie dziewięć traw.
Jeśli usiądziesz w jego cieniu i
wyobrazisz sobie coś, czego pragniesz najbardziej, to, jeśli zaśpiewa w tobie
pradawna krew przodków, wszystko stanie się wedle twego słowa.
Za trzydziewiątą przepaścią i
trzydziewiątym morzem było sobie królestwo duchów, które nazywano Nawią.
Po pustkowiach tej krainy snuły
się wspomnienia przodków i cienie śmiałków, którzy postanowili przekroczyć
granicę zakazanych rewirów. To było najmroczniejsze miejsce w całym
wszechświecie. Podświat, w którym królował mrok i ciemność i nawet gwiazdy nie
rozświetlały jej swym blaskiem. Tu kryły się największe tajemnice wszechświata
pilnie strzeżone przez skarlałe stworzenia.
Mieszkańcy wszystkich trzech
królestw żyli obok siebie, przedzieleni jedynie niewidzialną zasłoną, w której
gdzieniegdzie przetarły się dziury-przejścia. Jednak wędrówka miedzy światami
była zakazana dla wszystkich. Pilnie strzegł wrót trzygłowy smok Trojan,
którego wielkie paszcze ziały śmiercionośnym ogniem, który spalał na miejscu
każdego, kogo dosięgnął. Jedynym stworzeniem, które swobodnie przemieszczać się
mogło między wymiarami był Gamajun – wieszczy ptak o głowie kobiety, który
przepowiadał przyszłość. Rozmawiał z ludźmi, bogami i duchami, znał mowę
zwierząt i roślin. Znał przeznaczenie każdej żyjącej w trzech światach istoty.
Jednak rzadko dzielił się swoją wiedzą.
Pewnego dnia w królestwie Jawii
królowa Damroka przechadzała się brzegiem morza. I wtedy zobaczyła Alkonosta.
Piękne stworzenie o ciele ptaka i głowie pięknej kobiety. Królowa w przerażeniu
zatkała szybko uszy dłońmi. Alkonost bowiem, ma taki głos, że kiedy się go raz
usłyszy, staje się on jedyną rzeczą, której pragnie się odtąd słuchać. I
chociaż Alkonosty były stworzeniami przynoszącymi szczęście, w przeciwieństwie
do złowrogich Sirin, z którymi często je mylono, to jednak nie miały wpływu na
niezbyt fortunną moc swojego głosu.
Alkonost składał właśnie jaja,
które następnie turlał do morza.
„Zaraz będziemy mieli sztorm” –
pomyślała Damroka. – „A moje statki na morzu!”
Wiadomo bowiem wszem i wobec, że
kiedy jaja Alkonosta pękają, zrywa się straszliwa burza, a morze staje się
nieposkromione.
„Muszę wyruszyć na pomoc! Trzeba
zawrócić flotę!” – królowa czym prędzej zawróciła do zamku. Zwołała ludzi i
razem z nimi na rączym koniu pogalopowała do portu. Wszyscy rozumieli
zagrożenie. Alkonosty znosiły jaja niezwykle rzadko w tych stronach, ale kiedy
już to robiły, nie należało ich lekceważyć.
Statek wypłynął w morze z
alarmową chorągwią na maszcie. Królowa, stojąc na dziobie z rozwianymi włosami,
w trzepoczącym płaszczu, wyglądała jak sama bogini burz. Nie zdołali jednak
odpłynąć daleko, kiedy potężny wicher zaczął rzucać okrętem na wszystkie strony
świata, jak małą łupinką orzecha. Damroka krzyczała, próbując przebić się przez
potężne wycie, ale w ryku huraganu nikt jej nie słyszał. Nawet Ci, którzy
ginęli zalewani potężnymi falami morskiej wody. Damroka patrzyła na śmierć
swoich ludzi i narastała w niej rozpacz i gniew. Na bogów i przodków, na
wichry, morza i wszystkie Alkonosty świata. W jej sercu kiełkowała chęć zemsty.
Za krzywdę jej ludzi. Bowiem Damroka nade wszystko ceniła sobie swoich
wojowników i gotowa była skoczyć za nimi w ogień piekielny, gdyby zaszła taka
potrzeba.
Minęło 40 długich godzin, zanim
morze uspokoiło się na tyle, że królowa, z garstką ocalałych ludzi mogła wrócić
do brzegu w marnej łódeczce. Połamany statek poszedł na dno, jak i pozostałe
okręty królewskiej floty.
Damroka ponuro spojrzała na to,
co jej pozostało, na wykończonych ludzi i kilka drewnianych desek, unoszących
się na falach. Szybkim krokiem poszła do zamku. Tam zamknęła się w swojej
komnacie i przez 20 dni i 20 nocy nie wychodziła z niej, nabierając sił.
21 dnia otworzyły się ciężkie
drzwi komnaty królowej. Stanęła w nich wysoka postać kobiety o długich
płomiennych włosach, przywdzianej w ciężki płaszcz utkany z pięciu wichrów, z
mieczem u pasa i nożem za cholewą wysokiego buta.
Damroka Ponura ruszyła do stajni,
gdzie osiodłała najlepszego konia i wyruszyła przed siebie. Nikt nie wiedział,
dokąd zmierza, ponieważ nie odezwała się ani słowem. Ale też nikt nie pytał.
Nikt się nie ośmielił. Poddani uciekali na boki widząc ponurą postać, gnającą
na czarnym rumaku.
Tylko Damroka wiedziała dokąd
zmierza. Jako Pani losu i groźnego fatum, potrafiła słuchać wieszczącego ptaka
Gamajuna o czarnych jak najczarniejsza noc skrzydłach. Wezwała go, kiedy
siedziała sama, zamknięta w komnacie. Nadleciał pewnej nocy i wyszeptał jej
wskazówki, jak dotrzeć do wrót Prawii i Nawii – królestw bogów i duchów. Tam
bowiem, według wszelkiego prawdopodobieństwa trafić musieli jej wojownicy
zgubieni przez śmiercionośną burzę.
Damroka przeżyła wiele w czasie
swojej wędrówki. Przez 40 lat szukała próbowała przedostać się przez wrota
rozmieszczone w różnych miejscach królestwa Jawii. Jej włosy i płaszcz spalone
już były niemal do cna przez paskudny ogień smoka Trojana. Ogorzała skóra,
wytarte buty, szaty, jak łachmany, wiszące na wychudzonym ciele – nikt w tej
dziwnej, postarzałej kobiecie nie poznałby dawnej królowej Damroki. Jednak ona
nie poddawała się, a jej oczy nadal płonęły ogniem życia.
I oto po 40 latach Damroce dane
było wreszcie przejść niezauważoną przez przejście do świata równoległego. Nie
wiedziała, gdzie trafi, bo już nie rozróżniała wrót, jak kiedyś. Jej umysł,
zamroczony uporem dostrzegał tylko jeden cel – przejść, przejść na drugą
stronę.
Kiedy wreszcie się tam znalazła,
zobaczyła przedziwną polanę porośniętą modrą trawą. Na środku polany rosło
Cud-Drzewo, a w jego koronie trzepotały skrzydłami ptaki. Damroka usiadła
wycieńczona pod rozłożystymi gałęziami i oparła głowę o pień. Wokół niej
szumiało kojąco dziewięć traw. Królowej zdawało się, że zasnęła, bo kiedy się
ocknęła nie pamiętała, jak się tu znalazła. Wszystko wydawało jej się takie
samo, ale jednak inne. I nagle poczuła, że coś drgnęło w jej sercu. Coś, co
porwało ją z miejsca i nie pozwoliło zostać tu dłużej. Tylko, że… już nie
pamiętała, co to było. Jednak musiała stąd odejść. Coś gnało ją dalej i dalej,
i dalej…
I wtedy otworzyły się przed nią
kolejne wrota. Damroka, jak we śnie przeszła przez majaczącą w powietrzu
zasłonę i nagle znalazła się na ciemnych pustkowiach. Jakieś postaci ocierały
się o nią i szeptały do ucha dziwne słowa, których nie rozumiała. Opowiadały o
królestwie, którego nie znała. Powtarzały imię, którego nigdy nie słyszała.
Damroka… Damroka… Damro… Dam… Da…
Ich głos zanikał w ciemnościach.
Wynędzniała kobieta nie słyszała
już prawie nic i prawie nic już nie widziała. Jednak przelatujący nad nią
Gamajun – posłaniec bogów przysiadł na jej wychudzonym ramieniu i wyśpiewał do
ucha pieśń bogów. Pieśń Przypomnienia.
I oto rozbłysły oczy dumnej
królowej. I oto wśród snujących się cieni rozpoznała swoich wojowników. I oto
gromkim głosem zawołała do nich – Ona, Królowa Losu i Groźnego Fatum!
I zatrzymały się cienie w swej
wędrówce. I podchodzić zaczęły do tej wysokiej Pani i słuchać jej słów. A
mówiła o czasie swej wędrówki. O palącym słońcu i wilgotnym deszczu, o
cierniach i kamieniach, o piaskach i puszczach. O płomieniach smoka Trojana i
śmierci wiernego rumaka.
I oto poszły duchy wojowników
znowu za swoją królową.
Niektórzy powiadają, że
wyprowadziła ich z krainy Nawii, przeszli przez Prawię, Królestwo bogów i po 40
dniach dotarli do Jawii, gdzie żyją dotąd, gdyż nikt dwa razy nie przekracza
granic światów równoległych.
Inni zaś twierdzą, że bogowie,
widząc odwagę Damroki i jej wytrwałość pozwolili jej wojownikom wrócić do
Jawii, ale sama Damroka na zawsze musiała już zostać w krainie cieni. Bogowie
bowiem, za każdy czyn będący pogwałceniem ich zasad żądają wysokiej zapłaty.
Są i tacy, którzy uważąją, że to
zbyt optymistyczne zakończenia i w rzeczywistości Damroka błąka się po dziś
dzień w krainie cieni, nie mogąc sobie przypomnieć, dlaczego się tu znalazła,
gdyż Modra Trawa Zapomnienia z królestwa Prawii zaćmiła jej umysł
nieodwracalnie.
I ciągle nasłuchuje głosów, w
nadziei, że któryś powie jej prawdę. Ale niestety, słyszy tylko dziwne imię:
Damroka… Damroka… Damro… Dam… Da…
Subskrybuj:
Posty (Atom)