Wilk Nadrzewny
W żelaznych trzewikach przewędrowałam eony świata. Przebyłam oceany czasu. I wieki epoki wspomnień.
Moje
stopy piekły od ran i bolały niczym przebijane ostrzem przy każdym kroku.
Wcale
nie chciałam Cię odnaleźć.
Raczej
uciekałam od Ciebie.
A
jednak dotarłam do niechcianego celu.
A
jednak znalazłam Szklaną Górę z opowieści starców.
A
jednak…
Wcale
nie chciałam walczyć z Panią zamku. Wcale nie chciałam.
A
jednak najęłam się na służbę, żeby dotrzeć do Twojej komnaty. Tej, w której
spałeś snem głębokim od zmierzchu do pierwszej jutrzenki. A jednak biegłam co wieczór po pięciu
tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu schodach, żeby móc Ci powiedzieć, że tu
jestem, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie słyszysz, otumaniony zielem
Czarownicy. A jednak czekałam przy Twoim łożu, bo może chociaż raz nie wypiłeś
naparu przed snem.
A
jednak…
Właściwie
nawet nie chciałam, żebyś mnie zobaczył, nie chciałam, żebyś się dowiedział, że
tu jestem i pracuję dzień w dzień w kuchni, że dźwigam wodę ze studni i kamienie
z ogródka. Właściwie nie chciałam Cię ratować.
A
jednak wysłałam do Ciebie mrówkę. A jednak wysłałam do Ciebie pszczołę. A
jednak wysłałam do ciebie gołębicę, żeby wytrąciła ci puchar z ręki, kiedy już
brzeg jego zbliżał się do Twoich ust.
A
jednak…
Wieczorem
wspięłam się na pięć tysięcy siedemset trzydzieści sześć schodów, chociaż nie
chciałam i z drżeniem serca weszłam do Twojej komnaty.
Spojrzałam
na łoże. Puste. Spojrzałam na puchar. Przewrócony. Spojrzałam na wywar. Wylany.
Spojrzałam na pościel. Nietknięta.
Spojrzałam
na okno. Stałeś i patrzyłeś w dal przez szklane okrągłe płaszczyzny-plastry z
jasnożółtego i białego szkła. Była pełnia. To ma znaczenie. Tak mówią.
Nie
drgnąłeś nawet kiedy…
Odwróciłeś
się i spojrzałeś mi prosto w oczy.
Nawet
nie wiem, czy mnie poznałeś.
Patrzyliśmy
na siebie w milczeniu.
Nie
chciałam Cię stąd zabierać.
A
jednak złapałam twoją rękę i pociągnęłam w kierunku drzwi.
A
jednak zbiegłam z tobą po pięciu tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu
schodach, ciągnąc cię za sobą jak szmaciana lalkę. Byłeś nieobecny, ale
pozwalałeś się prowadzić, jak opętany księżycem.
A
jednak wyprowadziłam cię za mury, skradając się w cieniu.
A
jednak…
Pobiegliśmy.
A raczej ja pobiegłam, bo ty ciągle byłeś nie sobą.
Zdążyliśmy
tylko dobiec do lasu, kiedy Pani zamku odkryła naszą ucieczkę.
Nie
pomagałeś mi w żaden sposób.
Musiałam
się martwić o siebie i o ciebie, chociaż wcale tego nie chciałam.
Nie
chciałam ukraść jej z zamku tego, którego miała w swej mocy.
Nie
chciałam ciągnąć cię przez las w niewiadomą przyszłość.
Nie
chciałam uciekać.
Nie
chciałam być goniona.
A
jednak biegłam przed siebie.
I
rzuciłam zwierciadełko, które zmieniło się w jezioro i zatrzymało Wiedźmę na
czas pewien.
I
rzuciłam grzebień, który zmienił się w las gęsty i zatrzymał Czarownicę na parę
mil.
I
rzuciłam za siebie klucz od studni, który zmienił się w przepaść i zatrzymał
Wróżbicę na kilka chwil.
A potem
już nic mi nie zostało.
Tylko
własne siły.
Ale i
ich zabrakło.
I
myślałam tylko, szybciej niż wiatr, dlaczego właściwie biegnę przed siebie,
skoro nie chcę uciekać, nie chcę cię ratować, nie widzę sensu. A jednak tylko
to już mi pozostało.
Tylko
biec.
Ciągle
przed siebie.
Nie
znając celu.
I nie
poznałam go nawet wtedy, kiedy Wilk Nadrzewny rzucił się na nas.
Nie
znałam sposobu obrony.
Nie
umiałam uchronić nas przed nim.
A
jednak ty ocalałeś.
Bo
zwierzę rzuciło się na mnie, wbrew temu co sądziłam przedtem, nie na nas.
Ty
padłeś obok, nadal pozostając zaklętym.
Nie
ruszyłeś się nawet, kiedy wielka łapa pazurami rozorała mi ramię.
Nie
wydałeś z siebie żadnego dźwięku, kiedy krzyczałam z bólu i rozpaczy, że
wszystko na nic.
Patrzyłeś
przed siebie i kiedy spojrzenie twoich niewidzących oczu skrzyżowało się z
moim, zrozumiałam, że na nic zdało się wytrącenie pucharu. Zrozumiałam, że nie
widziałeś mnie, kiedy przyszłam, nie widzisz i teraz. Zrozumiałam, że czar jest
w tobie. I nie da się go ominąć.
Nie
tak.
Ostatnią
rzeczą jaką zobaczyłam były moje poranione stopy w żelaznych trzewiczkach.
I twoje
oczy, patrzące pustymi zwierciadłami przed siebie.
Nie na
mnie.
Nie na
świat.
Nie
patrzące.
1 komentarz:
Po przeczytaniu tego tekstu przypomniał mi się mit o Selene i Endymionie, o tym jak to Zeus darował mu ponoć wieczną młodość w zamian za wieczny sen. A biedna Selene, czyli bogini Księżyca, bez skutku próbowała go zbudzić, zakoffana w jego marmurowej urodzie.
Ta jak i ta twoja, to bardzo smutne opowieści. Szkoda, że nie ma w nich żadnych nazw, imion, które można by do czegoś przypasować, co by znaleźć ich źródło.
Pozdrawiam serdecznie :))
Prześlij komentarz