piątek, 27 września 2013

Parafraza pierwsza


Wilk Nadrzewny


W żelaznych trzewikach przewędrowałam eony świata. Przebyłam oceany czasu. I wieki epoki wspomnień.
Moje stopy piekły od ran i bolały niczym przebijane ostrzem przy każdym kroku.
Wcale nie chciałam Cię odnaleźć.
Raczej uciekałam od Ciebie.
A jednak dotarłam do niechcianego celu.
A jednak znalazłam Szklaną Górę z opowieści starców.
A jednak…
Wcale nie chciałam walczyć z Panią zamku. Wcale nie chciałam.
A jednak najęłam się na służbę, żeby dotrzeć do Twojej komnaty. Tej, w której spałeś snem głębokim od zmierzchu do pierwszej jutrzenki.  A jednak biegłam co wieczór po pięciu tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu schodach, żeby móc Ci powiedzieć, że tu jestem, chociaż wiedziałam, że i tak mnie nie słyszysz, otumaniony zielem Czarownicy. A jednak czekałam przy Twoim łożu, bo może chociaż raz nie wypiłeś naparu przed snem.
A jednak…
Właściwie nawet nie chciałam, żebyś mnie zobaczył, nie chciałam, żebyś się dowiedział, że tu jestem i pracuję dzień w dzień w kuchni, że dźwigam wodę ze studni i kamienie z ogródka. Właściwie nie chciałam Cię ratować.
A jednak wysłałam do Ciebie mrówkę. A jednak wysłałam do Ciebie pszczołę. A jednak wysłałam do ciebie gołębicę, żeby wytrąciła ci puchar z ręki, kiedy już brzeg jego zbliżał się do Twoich ust.
A jednak…
Ilustracja - Julia Bui Ngoc
Wieczorem wspięłam się na pięć tysięcy siedemset trzydzieści sześć schodów, chociaż nie chciałam i z drżeniem serca weszłam do Twojej komnaty.
Spojrzałam na łoże. Puste. Spojrzałam na puchar. Przewrócony. Spojrzałam na wywar. Wylany. Spojrzałam na pościel. Nietknięta.
Spojrzałam na okno. Stałeś i patrzyłeś w dal przez szklane okrągłe płaszczyzny-plastry z jasnożółtego i białego szkła. Była pełnia. To ma znaczenie. Tak mówią.
Nie drgnąłeś nawet kiedy…
Odwróciłeś się i spojrzałeś mi prosto w oczy.
Nawet nie wiem, czy mnie poznałeś.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu.
Nie chciałam Cię stąd zabierać.
A jednak złapałam twoją rękę i pociągnęłam w kierunku drzwi.
A jednak zbiegłam z tobą po pięciu tysiącach siedmiuset trzydziestu sześciu schodach, ciągnąc cię za sobą jak szmaciana lalkę. Byłeś nieobecny, ale pozwalałeś się prowadzić, jak opętany księżycem.
A jednak wyprowadziłam cię za mury, skradając się w cieniu.
A jednak…

Pobiegliśmy. A raczej ja pobiegłam, bo ty ciągle byłeś nie sobą.
Zdążyliśmy tylko dobiec do lasu, kiedy Pani zamku odkryła naszą ucieczkę.
Nie pomagałeś mi w żaden sposób.
Musiałam się martwić o siebie i o ciebie, chociaż wcale tego nie chciałam.
Nie chciałam ukraść jej z zamku tego, którego miała w swej mocy.
Nie chciałam ciągnąć cię przez las w niewiadomą przyszłość.
Nie chciałam uciekać.
Nie chciałam być goniona.
A jednak biegłam przed siebie.
I rzuciłam zwierciadełko, które zmieniło się w jezioro i zatrzymało Wiedźmę na czas pewien.
I rzuciłam grzebień, który zmienił się w las gęsty i zatrzymał Czarownicę na parę mil.
I rzuciłam za siebie klucz od studni, który zmienił się w przepaść i zatrzymał Wróżbicę na kilka chwil.
A potem już nic mi nie zostało.
Tylko własne siły.
Ale i ich zabrakło.
I myślałam tylko, szybciej niż wiatr, dlaczego właściwie biegnę przed siebie, skoro nie chcę uciekać, nie chcę cię ratować, nie widzę sensu. A jednak tylko to już mi pozostało.
Tylko biec.
Ciągle przed siebie.
Nie znając celu.
I nie poznałam go nawet wtedy, kiedy Wilk Nadrzewny rzucił się na nas.
Nie znałam sposobu obrony.
Nie umiałam uchronić nas przed nim.
A jednak ty ocalałeś.
Bo zwierzę rzuciło się na mnie, wbrew temu co sądziłam przedtem, nie na nas.
Ty padłeś obok, nadal pozostając zaklętym.
Nie ruszyłeś się nawet, kiedy wielka łapa pazurami rozorała mi ramię.
Nie wydałeś z siebie żadnego dźwięku, kiedy krzyczałam z bólu i rozpaczy, że wszystko na nic.
Patrzyłeś przed siebie i kiedy spojrzenie twoich niewidzących oczu skrzyżowało się z moim, zrozumiałam, że na nic zdało się wytrącenie pucharu. Zrozumiałam, że nie widziałeś mnie, kiedy przyszłam, nie widzisz i teraz. Zrozumiałam, że czar jest w tobie. I nie da się go ominąć.
Nie tak.
Ostatnią rzeczą jaką zobaczyłam były moje poranione stopy w żelaznych trzewiczkach.
I twoje oczy, patrzące pustymi zwierciadłami przed siebie.
Nie na mnie.
Nie na świat.
Nie patrzące.

czwartek, 26 września 2013

Żmija



Opowieść o leśnej żmii.
Biała Żmija (Wielka/Welańska Żmija) – Królowa Żmij
A. Sacharow 


W małej wiosce na brzegu lasu żył był gospodarz, który miał gromadkę dzieci, żonę i rodziców na utrzymaniu. Mieszkali sobie zgodnie, żyjąc z tego, co dawała im sama natura, co sami hodowali w ogródku i zagrodzie, albo co zebrali w lesie.
Każdego ranka córki gospodarza wybierały się do lasu z koszyczkami. Najstarsza zbierała owoce drzew, średnia szukała grzybów i ziół, a najmłodsza jagódek w poszyciu leśnym. Synowie zaś szukali miodu dzikich pszczół w najgłębszych ostępach.

Pewnego dnia zdarzyło się jednak, że córki wróciły do domu z pustymi rękoma, a syn nie wrócił wcale z wyprawy w głąb lasu.
- Cóż to się stało? – zapytał gospodarz, widząc blade twarzyczki córek i puste kobiałki. – Gdzie wasz brat? Gdzie wasze zbiory?
– Nie ma zbiorów, papo – pisnęła najmłodsza i schowała się za spódnicę starszej siostry.
– Nie ma brata, papo – mruknęła średnia siostra i schowała się za najstarszą.
– Czy ktoś może mi wytłumaczyć o co tutaj chodzi?! – rozgniewał się ojciec i spojrzał na najstarszą córkę.
– Nie gniewaj się, ojcze – powiedziała dziewczyna spuszczając oczy. – Nie ma tu naszej winy. A było to tak. Poszłyśmy rankiem, jak zwykle, ścieżką w głąb lasu, w kierunku znanej nam polany, gdzie najwięcej dzikich jabłek rośnie. Idziemy i rozglądamy się jak zawsze. Nasz brat idzie z nami, gdyż dopiero przy polanie zbaczał zwykle w inną drogę. Już w drodze zaniepokoiłyśmy się trochę, ponieważ nigdzie nie było widać świeżych ziół, wszędzie tylko uschnięte badyle; nigdzie nie było też jagódek, tylko pomarszczone, wyschnięte owocki. Wokół było cicho, jak makiem zasiał, nawet ptaki nie śpiewały. Brat nasz zaczął pogwizdywać, żeby dodać nam odwagi, bo mrocznie się zrobiło w lesie i jakoś tak straszno. Jednak i melodia jego ginęła gdzieś w gałęziach.
Gdy dotarliśmy do polany okazało się, że jabłonie stoją wyschnięte i ani jednego jabłka na nich nie ma. Wszędzie głucha cisza. Brat nasz mówi na to – poczekajcie tutaj siostry, pójdę zobaczyć, co z naszymi pszczołami, bo obawiam się, że i miodu dzisiaj nie zdobędziemy. Na to siostra nasza najmłodsza uderzyła w płacz i dalej wołać do brata – Nie idź, bracie kochany, nie idź! Nic dobrego nie może cię czekać w leśnej kniei.
I ja tak pomyślałam ojcze, ale znasz swojego syna i wiesz, że jak coś sobie postanowi, to spełnić musi. Poszedł więc ścieżką i niebawem zniknął nam z oczu.
Usiadłyśmy na zwalonym pniu leszczyny i czekamy. Ale brat nie wraca. Czekamy dalej. Ale brat nie wraca. Czekamy jeszcze, a tu słońce już coraz wyżej i powoli zaczyna opadać ku nocnej swojej kryjówce. Wreszcie pomyślałam, że czas nam do domu, bo gdy zmrok zapadnie, możemy nie odnaleźć drogi. Zwłaszcza, że czułam, że coś niedobrego w naszym lesie się dzieje.
Już wstałam, już siostry podniosły się z pnia, kiedy nagle z pęknięcia w korze wysunęła się wielka żmija. Patrzymy na nią zlęknione – zielono-brązowa jak omszały pniak, połyskiwał w popołudniowym słońcu złocistym wzorem, który na głowie jej trójkątnej w koronę się układał. I tak żem pomyślała od razu, że to musi być królowa żmij.
Patrzy na nas i syczy, podnosi cielsko i wysuwa jęzor rozdwojony. W przerażeniu pomknęłyśmy przed siebie, ale cały czas słyszymy groźny syk.
Sama nie wiem, jak udało nam się uciec, ojcze.
– Głupie dziewczęta – mówi na to gospodarz. – Należało Pani Żmiji się pokłonić i dopiero wtedy w pokoju odejść. Idźcie teraz do babki waszej i pytajcie o radę, cobyście na nas jakiegoś nieszczęścia nie ściągnęły swoim niegrzecznym zachowaniem wobec wężowej Pani.
– A co z bratem naszym, ojcze – nieśmiało zapytała średnia córka, wyglądając zza ramienia siostry.
– Bratem waszym nie frasuj się teraz. Opowiedzcie babce wszystko, co tu rzekłyście. Ona nam poradzi. Ale dokładnie zróbcie potem to, co powie.
I dziewczęta poszły do babki, co koszyk plotła z łyka, żeby o radę prosić.
Babka wysłuchała opowieści i zamyśliła się głęboko.
Długo siedziały siostry wpatrzone w pomarszczoną twarz babki, zanim ta odezwała się w końcu.
– Wnuczki moje – odezwała się w końcu stara kobieta. – Po tym wszystkim, co mi tu rzekłyście, pewna jestem, że lasy nasze nawiedziła Leśna Żmija. Królowa wszelkiego stworzenia, co pełza po lasach i kniejach. Coś musiało się wydarzyć, co Matce Żmii bardzo się nie spodobało i o gniew ją przyprawiło, skoro dostępu do wszelkich skarbów lasu nam zabroniła. Wyschły zioła, zgniły jagody, uschły jabłonie, a i pszczoły pewnikiem się wyniosły.
– Co zatem robić babko?! – wykrzyknęła najmłodsza siostra. – I co z bratem naszym?
– Moja kochana, brata waszego, skoro nie wrócił do was, Pani Żmija upatrzyła sobie zapewne na męża i tak łatwo go nie wypuści, chyba, że uda nam się ja przebłagać. Musicie wiedzieć bowiem, że jest to możliwe, ale wielkiej tu trzeba odwagi i sprytu. A i uważać trzeba wielce, coby się Żmijowej Królowej bardziej jeszcze nie narazić. Weźcie zatem te trzy zioła, które przygotowałam, zaplećcie z nich wianki i na włosy załóżcie. To was chronić będzie przed klątwami i pozwoli do domu wrócić, gdyby jednak sił wam nie starczyło, żeby ze żmiją się zmierzyć.
Następnie wróćcie do lasu, w miejsce, gdzie widziałyście żmiję i poczekajcie, a na pewno znowu się przed wami pokaże. Wtedy zapytajcie, czymże ją uraziliśmy i przeproście grzecznie za wszelkie niegodziwości, jakie z naszej strony las mógł zaznać.

Tak, jak poradziła babka, tak zrobiły trzy siostry. Zaplotły wianki i wróciły na polanę.
Usiadły na pniu leszczyny pokrytej jemiołą i czekają.
I oto słońce już chyli się ku zachodowi, kiedy słyszą nagle szmer wśród wysokich traw i wypełza przed nimi wielka zielono-brązowa żmija ze złotą koroną na głowie. Patrzy na nie świecącymi oczami i syczy.
Siostry przelękły się wielce, ale zgodnie z radą babki, żmii się kłaniają i spuszczają oczy. Przepraszają za wszelkie niegodziwości, które nieświadomie wyrządzić mogły, a na koniec pytają o brata i ze łzami błagają Żmijową Królową, żeby wrócić mu z nimi do domu pozwoliła.
Po tych przemowach dziewczęta opadły na kolana i opuściły głowy. Na jasnych włosach wonne wianki, z oczu kapią słone łzy i ziemię zraszają, tak smutno zrobiło się siostrom od lęku i żalu, że może naprawdę skrzywdziły las.
I nagle słyszą, jak żmija przemawia do nich syczącym, a jednak ludzkim głosem:

– Widzdzdzę, że ktośśś dał wammm ochronę i dobrą radę. Słyszszszę, że żżżal waszszsz szszszczery, chociażżż winy ssswojej nie rozzzumiecie. Powiemmm wammm więc, cóżeśśście uczynili, ludzdzdzie i jak krzrzrzywdę naprawić.

I żmija powiedziała, jak to las poskarżył się, że ludzie zabierają mu tyle leśnych bogactw, że nie starcza dla zwierząt i ptaków. Że zabierają więcej niż sami potrzebują, a potem wyrzucają to, z czego nie skorzystają. I jak przybyła, żeby dać ludziom nauczkę i zabrać im wszystkie skarby lasu, skoro nie potrafili rozsądnie z nich korzystać. Na koniec powiedziała też siostrom, że brat ich uwięziony w dziupli dzikich pszczół, siedzi na drzewie niedaleko polany.
Na koniec rzekła siostrom Królowa Żmijowa, widząc jak coraz większymi zalewają się łzami:

– Nie płaczczczcie. Widzdzdzę przecieżżż, żżże nieśśświadoma waszszsza wina była. Uwolnię waszszszego brata i oddam wammm skarby lasssu, ale zawrzemy układ.
Od tego dnia, zanim wejdziecie do lasu, pokłonicie się mi i poprosicie o zgodę. A kiedy będziecie chcieli narąbać drewna na opał, pocałujcie najpierw drzewo i przeprosicie za zadane rany i podziękujecie, że pomaga wam przetrwać. Przekażcie ten nakaz swoim sąsiadom i rodzinom, swoim dzieciom, wnukom i prawnukom, niechaj pamiętają, że póki będą posłuszni naszej umowie, póty las będzie im przyjazny i ja będę łaskawa. Krzywdy wam zrobić nie damy. Jednak jeśli kiedykolwiek, ktoś naruszy nakaz odbiorę wam wszystkie dobra, jakie z lasu czerpiecie. I przyjdzie wam zamarznąć na pierwszym lepszym mrozie i z głodu zemrzeć, gdy plony będą słabe, a zwierzęta zdechną w zagrodach.
Brat wasz wróci do domu, ale jego ręka na zawsze zmieni się w drewno. Będzie wam to przypominało o naszej umowie.

I żmija odpełzła w gęstą trawę.
Siostry biegiem wróciły do domu, bo zmrok już zapadał. Opowiedziały wszystko babce i ojcu. A ci opowiedzieli sąsiadom. Początkowo nikt nie chciał im wierzyć, ale kiedy następnego dnia syn gospodarza wrócił do domu z drewnianą ręką, wszyscy przelękli się nie na żarty i obiecali umowy dotrzymać.

Opowieść sióstr rozniosła się po wsiach Słowiańszczyzny i odtąd ludy słowiańskie przed wejściem do lasu proszę Królową Żmiję o pozwolenie i nikt bez słów podziękowania do lasu chodzić się nie ośmiela.
Borys Olszanskij – Jazyczeski motyw 
(źródł - http://bialczynski.wordpress.com/ )

wtorek, 24 września 2013

Damroka


Gustav Klimt

Legenda o trzech królestwach
 
Za trzydziewiątą górą i trzydziewiątą rzeką było sobie królestwo ludzi, które nazywano Jawią.
W Jawii panowała królowa – wojownicza Damroka – pani losu i groźnego fatum. Walczyła dzielnie na licznych wyprawach, mieczem wykutym przez najlepszych kowali jej świata.
Wrogowie padali jak muchy pod uderzeniami potężnego ostrza, kiedy Damroka w płaszczu utkanym z pięciu wichrów wzniecała pożary błyskawicami ognia.

Za trzydziewiątą doliną i trzydziewiątym lasem było sobie królestwo bogów, które nazywano Prawią.
Powiadają w wioskach, że w najgłębszej głuszy starych puszcz tej krainy rośnie Cud-Drzewo. W jego gałęziach gnieździ się siedem ptaków, a u jego pnia rośnie dziewięć traw.
Jeśli usiądziesz w jego cieniu i wyobrazisz sobie coś, czego pragniesz najbardziej, to, jeśli zaśpiewa w tobie pradawna krew przodków, wszystko stanie się wedle twego słowa.

Za trzydziewiątą przepaścią i trzydziewiątym morzem było sobie królestwo duchów, które nazywano Nawią.
Po pustkowiach tej krainy snuły się wspomnienia przodków i cienie śmiałków, którzy postanowili przekroczyć granicę zakazanych rewirów. To było najmroczniejsze miejsce w całym wszechświecie. Podświat, w którym królował mrok i ciemność i nawet gwiazdy nie rozświetlały jej swym blaskiem. Tu kryły się największe tajemnice wszechświata pilnie strzeżone przez skarlałe stworzenia.

Mieszkańcy wszystkich trzech królestw żyli obok siebie, przedzieleni jedynie niewidzialną zasłoną, w której gdzieniegdzie przetarły się dziury-przejścia. Jednak wędrówka miedzy światami była zakazana dla wszystkich. Pilnie strzegł wrót trzygłowy smok Trojan, którego wielkie paszcze ziały śmiercionośnym ogniem, który spalał na miejscu każdego, kogo dosięgnął. Jedynym stworzeniem, które swobodnie przemieszczać się mogło między wymiarami był Gamajun – wieszczy ptak o głowie kobiety, który przepowiadał przyszłość. Rozmawiał z ludźmi, bogami i duchami, znał mowę zwierząt i roślin. Znał przeznaczenie każdej żyjącej w trzech światach istoty. Jednak rzadko dzielił się swoją wiedzą.

Pewnego dnia w królestwie Jawii królowa Damroka przechadzała się brzegiem morza. I wtedy zobaczyła Alkonosta. Piękne stworzenie o ciele ptaka i głowie pięknej kobiety. Królowa w przerażeniu zatkała szybko uszy dłońmi. Alkonost bowiem, ma taki głos, że kiedy się go raz usłyszy, staje się on jedyną rzeczą, której pragnie się odtąd słuchać. I chociaż Alkonosty były stworzeniami przynoszącymi szczęście, w przeciwieństwie do złowrogich Sirin, z którymi często je mylono, to jednak nie miały wpływu na niezbyt fortunną moc swojego głosu.
Alkonost składał właśnie jaja, które następnie turlał do morza.
„Zaraz będziemy mieli sztorm” – pomyślała Damroka. – „A moje statki na morzu!”
Wiadomo bowiem wszem i wobec, że kiedy jaja Alkonosta pękają, zrywa się straszliwa burza, a morze staje się nieposkromione.
„Muszę wyruszyć na pomoc! Trzeba zawrócić flotę!” – królowa czym prędzej zawróciła do zamku. Zwołała ludzi i razem z nimi na rączym koniu pogalopowała do portu. Wszyscy rozumieli zagrożenie. Alkonosty znosiły jaja niezwykle rzadko w tych stronach, ale kiedy już to robiły, nie należało ich lekceważyć.
Statek wypłynął w morze z alarmową chorągwią na maszcie. Królowa, stojąc na dziobie z rozwianymi włosami, w trzepoczącym płaszczu, wyglądała jak sama bogini burz. Nie zdołali jednak odpłynąć daleko, kiedy potężny wicher zaczął rzucać okrętem na wszystkie strony świata, jak małą łupinką orzecha. Damroka krzyczała, próbując przebić się przez potężne wycie, ale w ryku huraganu nikt jej nie słyszał. Nawet Ci, którzy ginęli zalewani potężnymi falami morskiej wody. Damroka patrzyła na śmierć swoich ludzi i narastała w niej rozpacz i gniew. Na bogów i przodków, na wichry, morza i wszystkie Alkonosty świata. W jej sercu kiełkowała chęć zemsty. Za krzywdę jej ludzi. Bowiem Damroka nade wszystko ceniła sobie swoich wojowników i gotowa była skoczyć za nimi w ogień piekielny, gdyby zaszła taka potrzeba.

Minęło 40 długich godzin, zanim morze uspokoiło się na tyle, że królowa, z garstką ocalałych ludzi mogła wrócić do brzegu w marnej łódeczce. Połamany statek poszedł na dno, jak i pozostałe okręty królewskiej floty.
Damroka ponuro spojrzała na to, co jej pozostało, na wykończonych ludzi i kilka drewnianych desek, unoszących się na falach. Szybkim krokiem poszła do zamku. Tam zamknęła się w swojej komnacie i przez 20 dni i 20 nocy nie wychodziła z niej, nabierając sił.
21 dnia otworzyły się ciężkie drzwi komnaty królowej. Stanęła w nich wysoka postać kobiety o długich płomiennych włosach, przywdzianej w ciężki płaszcz utkany z pięciu wichrów, z mieczem u pasa i nożem za cholewą wysokiego buta.
Damroka Ponura ruszyła do stajni, gdzie osiodłała najlepszego konia i wyruszyła przed siebie. Nikt nie wiedział, dokąd zmierza, ponieważ nie odezwała się ani słowem. Ale też nikt nie pytał. Nikt się nie ośmielił. Poddani uciekali na boki widząc ponurą postać, gnającą na czarnym rumaku.

Tylko Damroka wiedziała dokąd zmierza. Jako Pani losu i groźnego fatum, potrafiła słuchać wieszczącego ptaka Gamajuna o czarnych jak najczarniejsza noc skrzydłach. Wezwała go, kiedy siedziała sama, zamknięta w komnacie. Nadleciał pewnej nocy i wyszeptał jej wskazówki, jak dotrzeć do wrót Prawii i Nawii – królestw bogów i duchów. Tam bowiem, według wszelkiego prawdopodobieństwa trafić musieli jej wojownicy zgubieni przez śmiercionośną burzę.
Damroka przeżyła wiele w czasie swojej wędrówki. Przez 40 lat szukała próbowała przedostać się przez wrota rozmieszczone w różnych miejscach królestwa Jawii. Jej włosy i płaszcz spalone już były niemal do cna przez paskudny ogień smoka Trojana. Ogorzała skóra, wytarte buty, szaty, jak łachmany, wiszące na wychudzonym ciele – nikt w tej dziwnej, postarzałej kobiecie nie poznałby dawnej królowej Damroki. Jednak ona nie poddawała się, a jej oczy nadal płonęły ogniem życia.
I oto po 40 latach Damroce dane było wreszcie przejść niezauważoną przez przejście do świata równoległego. Nie wiedziała, gdzie trafi, bo już nie rozróżniała wrót, jak kiedyś. Jej umysł, zamroczony uporem dostrzegał tylko jeden cel – przejść, przejść na drugą stronę.
Kiedy wreszcie się tam znalazła, zobaczyła przedziwną polanę porośniętą modrą trawą. Na środku polany rosło Cud-Drzewo, a w jego koronie trzepotały skrzydłami ptaki. Damroka usiadła wycieńczona pod rozłożystymi gałęziami i oparła głowę o pień. Wokół niej szumiało kojąco dziewięć traw. Królowej zdawało się, że zasnęła, bo kiedy się ocknęła nie pamiętała, jak się tu znalazła. Wszystko wydawało jej się takie samo, ale jednak inne. I nagle poczuła, że coś drgnęło w jej sercu. Coś, co porwało ją z miejsca i nie pozwoliło zostać tu dłużej. Tylko, że… już nie pamiętała, co to było. Jednak musiała stąd odejść. Coś gnało ją dalej i dalej, i dalej…
I wtedy otworzyły się przed nią kolejne wrota. Damroka, jak we śnie przeszła przez majaczącą w powietrzu zasłonę i nagle znalazła się na ciemnych pustkowiach. Jakieś postaci ocierały się o nią i szeptały do ucha dziwne słowa, których nie rozumiała. Opowiadały o królestwie, którego nie znała. Powtarzały imię, którego nigdy nie słyszała.

Damroka… Damroka… Damro… Dam… Da…

Ich głos zanikał w ciemnościach.

Wynędzniała kobieta nie słyszała już prawie nic i prawie nic już nie widziała. Jednak przelatujący nad nią Gamajun – posłaniec bogów przysiadł na jej wychudzonym ramieniu i wyśpiewał do ucha pieśń bogów. Pieśń Przypomnienia.
I oto rozbłysły oczy dumnej królowej. I oto wśród snujących się cieni rozpoznała swoich wojowników. I oto gromkim głosem zawołała do nich – Ona, Królowa Losu i Groźnego Fatum!
I zatrzymały się cienie w swej wędrówce. I podchodzić zaczęły do tej wysokiej Pani i słuchać jej słów. A mówiła o czasie swej wędrówki. O palącym słońcu i wilgotnym deszczu, o cierniach i kamieniach, o piaskach i puszczach. O płomieniach smoka Trojana i śmierci wiernego rumaka.
I oto poszły duchy wojowników znowu za swoją królową.

Niektórzy powiadają, że wyprowadziła ich z krainy Nawii, przeszli przez Prawię, Królestwo bogów i po 40 dniach dotarli do Jawii, gdzie żyją dotąd, gdyż nikt dwa razy nie przekracza granic światów równoległych.

Inni zaś twierdzą, że bogowie, widząc odwagę Damroki i jej wytrwałość pozwolili jej wojownikom wrócić do Jawii, ale sama Damroka na zawsze musiała już zostać w krainie cieni. Bogowie bowiem, za każdy czyn będący pogwałceniem ich zasad żądają wysokiej zapłaty.

Są i tacy, którzy uważąją, że to zbyt optymistyczne zakończenia i w rzeczywistości Damroka błąka się po dziś dzień w krainie cieni, nie mogąc sobie przypomnieć, dlaczego się tu znalazła, gdyż Modra Trawa Zapomnienia z królestwa Prawii zaćmiła jej umysł nieodwracalnie.
I ciągle nasłuchuje głosów, w nadziei, że któryś powie jej prawdę. Ale niestety, słyszy tylko dziwne imię:

Damroka… Damroka… Damro… Dam… Da…

niedziela, 22 września 2013

Legenda



Legenda o Wędrowniczce między wymiarami Prawii, Jawii i Nawii.

 W dawnych czasach, kiedy jeszcze Słowiańskie ludy potrafiły rozmawiać ze zwierzętami, a kapłani mieli dostęp do Cud-Drzewa Życia, na którym gniazdo swoje uwiły dwa ptaki – Ognistopióry żar-ptak (птица-ясыть) i ptak ptaków – Latyr (птица-латырь); i u którego korzeni rosła modra trawa zapomnienia, ludzie żyli w sąsiedztwie bogów i duchów i nie wydawało im się to dziwne.

Każdy wiedział, że istnieją trzy światy – Prawia, Jawia i Nawia, do których dostępu strzeże trzygłowy smok Trojan. Światy te współistnieją obok siebie i są innymi wymiarami rzeczywistości. Są światami alternatywnymi i nikt nie może podróżować swobodnie miedzy nimi, gdyż może się zdarzyć, że spotka samego siebie, a tego mógłby nie przeżyć. Sprytni ludzie potrafili jednak negocjować ze zwierzętami, które jako jedyne miały dostęp do trzech wymiarów, gdyż posłańcami były bogów i duchów, którym wiernie służyć potrafiły. Trzeba się jednak było wykazać wielką mądrością i przebiegłością, żeby nakłonić lisa, wilka, lub jeża do pomocy w znalezieniu drogi. Istniały bowiem przejścia, które czasami można było przekroczyć niezauważonym przez jedną z trzech głów smoka Trojana.
Jedynym zwierzęciem, którego nikt nie mógł przekupić był kruk. Latał on z prędkością lecącej strzały między światem bogów Prawii, ludzką domena Jawii i krajem duchów Nawii i pilnował, aby niepowołany wędrowiec nie zabłąkał się w nieodpowiednie miejsce.

Zatem pomimo istniejących przejść i sprytu ludzi, nie było to takie łatwe przechodzić z jednego świata do drugiego. Na śmiałka czyhało wiele niebezpieczeństw, a przejścia trudno było odnaleźć i je otworzyć. Nawet wtedy, kiedy zawierało się pakt ze zwierzętami.

W czasach tych, w małej leśnej wiosce, żyła dziewczyna imieniem Niestanka. Była jedyną córką swego ojca i jedyną siostrą siedmiu swoich braci. Nie dziwiło zatem, że do miecza i łuku bardziej ją ciągnęło niż do kądzieli. I chociaż wiejskie kobiety kręciły z niezadowoleniem głowami, widząc Niestankę, uganiającą się z chłopakami po okolicznych chaszczach, dziewczynka nic sobie z tego nie robiła. Taki już miała charakter, że usiedzieć na miejscu nie mogła, choćby bardzo się starała.

Pewnego wieczoru Niestanka, leżąc na swoim posłaniu, usłyszała, jak kobiety przy kądzieli rozmawiają o zbliżającym się święcie wiosny. Od słowa do słowa zeszły na temat świata bogów i duchów i zaczęły rozmawiać o zaginionych śmiałkach, którzy granice tych światów odważyli się przekroczyć i nigdy już nie wrócili. Opowiadały o tym tak barwnie, że w sercu Niestanki zaczęło kiełkować pragnienie ujrzenia wszystkich cudów światów za zasłoną poznania.

Bladym świtem, gdy mgły snuły się jeszcze po lesie, dziewczyna ubrała się, zatknęła nóż za pas, chwyciła łuk i ruszyła ścieżką między krzewami dzikich malin w głąb lasu. Postanowiła bowiem odnaleźć ukryte przejścia i przekonać się na własnej skórze, czy rzeczywiście nie można wrócić ze świata bogów i duchów, a jeśli tak jest, to dlaczego.
Po drodze spotkała lisa. Przycupnęła przy pniu drzewa i zapytała cichym głosem, czy mógłby wskazać jej drogę do Nadświata lub Podświata. Lis spojrzał tylko na nią czarnymi koralikami oczu i zaśmiał się szczekotliwie, po czym odwrócił się do niej tyłem i po chwili tylko rudy ogon mignął jeszcze we mgle i już go nie było. Niestanka z niezadowoleniem mruknęła coś o dobrym wychowaniu i ruszyła dalej. Szła tak długo aż spotkała jeża. Przykucnęła przy nim i zapytała o drogę. Jednak jeż nawet na nią nie spojrzał. Nastroszył tylko kolce i zwinął się w kłębek. Dziewczyna wstała i spojrzała w górę, a tam przelatywał ptak – kruk, czarny wędrowiec. Już miała zawołać do niego, kiedy nagle usłyszała za plecami:
– Jego nawet nie pytaj, nic ci nie powie – Niestanka odwróciła się i zobaczyła parę kroków od siebie szarą wilczycę.
– A ty? – zapytała. – Pokażesz mi drogę do Prawii lub Nawii?
– A po cóż chcesz tam iść, dziecko? – zapytała wilczyca. – Nie ma tam nic dla Twoich młodych oczu.
– Ależ jest! – wykrzyknęła dziewczyna. – Jestem pewna, że czeka tam wiele rzeczy, które pragnę zobaczyć.
– A czy ty możesz wiedzieć, czego naprawdę pragniesz? Jesteś pewna, że chcesz zobaczyć tajemnice, które nie darmo zasłonięte są przed ludzkim okiem?
– Tak, jestem pewna – powiedziała hardo dziewczyna, czując, że bliska jest osiągnięcia celu.
– W takim razie udowodnij, że naprawdę gotowa jesteś do najwyższego poświęcenia, żeby otrzymać pozwolenie na przejście między światami.
Oczywiście żadnego pozwolenia na wędrówkę między wymiarami żaden człowiek nigdy dostać nie mógł, jednak Niestanka była zbyt młoda i zbyt mało jeszcze wiedziała o światach duchów i bogów, żeby zauważyć pułapkę, kryjącą się w tych słowach.
W tym momencie gotowa była oddać własną duszę, żeby tylko znaleźć się za niewidzialną zasłoną.
– Co powinnam zrobić? – zapytała niecierpliwie. – Mów, wilczyco, a udowodnię, że naprawdę wiem, czego pragnę i gotowa jestem na wiele, żeby osiągnąć swój cel.
– Musisz oddać swój cień – powiedziała warczącym głosem wilczyca.
Niestanka odetchnęła z ulgą. Przygotowana była już na najgorsze, a tu taka błahostka.
– Zrobię to – rzekła. – Powiedz tylko w jaki sposób?
– Tak szybko podejmujesz decyzję, która zaważy na całym Twoim życiu? – zapytała wilczyca. – Nie chcesz się nawet zastanowić?
– Przecież mówiłam, że wiem, czego chcę – zniecierpliwiła się dziewczyna. – Nie muszę się nad tym zastanawiać. Gdybym jeszcze się wahała, zostałabym w domu.
– Skoro tak – rzekła wilczyca, odwracając się tyłem do swojej rozmówczyni – ruszaj za mną.

I Niestanka poszła krok w krok za szarą wilczycą. Szły długo. Minął cały dzień i nastał wieczór, ale zwierzę nie zatrzymało się ani na chwilę. Nastała noc, a one nadal szły. Potem kolejny ranek, który zmienił się w dzień, który zasnuł zmierzch i nastała kolejna noc. A one dalej szły.
Niestanka czuła głód i zmęczenie, ale nie odważyła się odezwać do wilczycy. Coś w postawie wielkiego zwierzęcia było takiego, co powstrzymywało ją od jakichkolwiek słów.
Szły więc dalej i dalej, przez dnie i noce. Mijał czas, albo i nie mijał. Niestanka przestała już odliczać kolejne wschody i zachody słońca i księżyca. Z czasem przestała też odczuwać pragnienie i głód. Jednak jej ciało było coraz bardziej wychudzone i wyczerpane. Wtedy to zatrzymały się przed starym kamieniem, pokrytym ciemnym mchem.
– Jesteśmy na miejscu – odezwała się wilczyca. – Oto przejście, którego szukasz. Wiedz jednak, że z raz obranej ścieżki nie ma już odwrotu. Kiedy przekroczysz te wrota poznasz rzeczy o których nie śniło się żadnemu człowiekowi na ziemi. Poznasz tajemnice pochodzenia wszystkich istot na niebie, na ziemi i pod ziemią. Ale uważaj! Ta wiedza nie jest dla każdego. Wiele ryzykujesz chcąc poznać to wszystko, ale to twoja decyzja. Nic i do niej. Ja tylko przyjmuje okup.
– A co ze smokiem Trojanem – przypomniała sobie Niestanka starą legendę, o trzygłowym smoku, którego głowy pilnie strzegą przejść i żywym ogniem palką tych, którzy przez nie przechodzą.
– Trzecia głowa Trojana zaśnie dzisiaj po zmroku. Mamy nów.
– W jaki sposób mam oddać ci mój cień? – zapytała jeszcze Niestanka.
– O to się nie martw – odpowiedziała wilczyca. – Twój cień zostanie ci odebrany, w momencie, kiedy przekroczysz wrota. Pakt został zawarty.
– Zatem żegnaj szara wilczyco. Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś – powiedziała Niestanka na pożegnanie, gotowa natychmiast przejść przez wrota.
– Nie dziękuj, bo wbrew temu, co myślisz, żadna to przysługa dla ciebie. I pamiętaj – poczekaj do zmroku! – rzuciła jeszcze wilczyca i po chwili już jej nie było.
– Poczekaj! – krzyknęła za nią dziewczyna. – Powiedz mi jeszcze, jak długo tu szłyśmy?!
– 40 dni… – wiatr przygnał z oddali ledwie już słyszalne słowa.
Dziewczyna została sama na ciemnym wzgórzu. Usiadła na kamieniu pozostawiona sama sobie nagle poczuła się niezwykle zmęczona i pusta. Słońce powoli skłaniało się ku zachodowi. Długi cień Niestanki leżał u jej stóp.
Patrzyła na niego i myślała, że chyba jednak smutno jej będzie bez cienia, jednak i tak nadal wydawał jej się mała ceną za dar wiedzy, jaki spodziewała się uzyskać po drugiej stronie – w magicznych światach Prawii i Nawii. A cień? Cóż, cień… zazwyczaj nawet nie zwracała na niego uwagi.

I oto nastał zmrok.
Niestanka po raz ostatni spojrzała na otaczający ją ludzki świat. I przeszła przez wrota.
Od tamtej pory nikt jej więcej nie widział. Tylko wielki omszały kamień na rozstaju dróg rzuca teraz dziwaczny cień, w którym można dopatrzyć się postaci siedzącej dziewczyny z łukiem.